Wywiad z Michałem Kulą – zdobywcą Złotej Maski

4a1108ebdd9cef92c4594bf1af23a007

fot. Piotr Dłubak

 

Michał Kula, aktor od lat związany z Teatrem im. Adama Mickiewicza w Częstochowie, został w tym roku wyróżniony nagrodą Złotej Maski za role aktorskie: Szmuela Sprola w „Sprzedawcach gumek” i Grabarza w „Hamlecie”. Złote Maski od roku 1967 są przyznawane z okazji Międzynarodowego Dnia Teatru. Z Michałem Kulą rozmawiała Aleksandra Mieczyńska.

Złota Maska za rolę aktorską – to ogromne wyróżnienie dla aktora? Dla pana osobiście?
– Dla mnie tak, olbrzymie wyróżnienie. Jestem przeszczęśliwy. Naprawdę bardzo się cieszę.
Otrzymał pan Złotą Maskę ją za role Szmuela Sprola w spektaklu „Sprzedawca gumek” i Grabarza w „Hamlecie”. Spodziewał się pan wyróżnienia?
– Powiem szczerze, że w ogóle się nie spodziewałem tej Złotej Maski.
Mimo nominacji?
– Mimo nominacji. Podchodzę do swojego zawodu w ten sposób, że nie pracuję dla nagród, tylko dla publiczności, poniekąd też i dla siebie. Dla mnie największym wyróżnieniem jest odbiór widza, jeżeli coś mnie się uda zrobić, stworzyć, tak jak rola w „Hamlecie” czy w „Sprzedawcy gumek” czy wielu, wielu innych. To najbardziej mnie cieszy. Choć nie ukrywam, że jestem przeszczęśliwy.
Nagrody nie smucą, ale rozumiem, że zadowoleni widzowie, pełna sala i spektakl, który nie schodzi z afisza, to jest najlepsza nagroda?
– Oczywiście, że tak.
Aktorstwo jest w pana życiu obecne od wielu, wielu lat. Czy pamięta pan jeszcze swoją pierwszą myśl, kiedy pan pomyślał, że to jest sposób na życie?
– Pamiętam. Było to w czasach szkoły średniej, rok przed maturą.
Dopiero?
– Dopiero. Borykałem się z problemem jaki zawód wybrać, jakie wybrać studia.
Jakie były inne opcje?
– Inną opcją była medycyna, jako że pochodzę z rodziny lekarskiej. Moja mama, bracia mojej mamy – wujkowie, wszyscy pracowali w służbie zdrowia i to było oczywiste, że moi kuzyni szli w kierunku swoich rodziców rodziców. Ja z moją siostrą cioteczną wyłamaliśmy się z tej zasady.
Ale ma was przynajmniej kto leczyć.
– Oczywiście. Wracając jednak do mojego wyboru, ponieważ mój tata miał w swoim życiu taki etap, kiedy w latach 40-tych i 50-tych pracował w teatrze w Katowicach, to na pewno miało na mnie wpływ. Uwielbiał śpiewać i ja się tym zaraziłem. Miałem taki epizod, że kiedy nie dostałem się do szkoły teatralnej, to studiowałem wokalistykę we Wrocławiu jako wolny słuchacz i pracowałem w teatrze. Później, na drugi rok udało się już dostać do szkoły teatralnej w Warszawie. Tak to się zaczęło. Natomiast pomysł na bycie aktorem powstał rok przed maturą i wtedy już wiedziałem, że to jest to, co lubię i chciałbym wykonywać.
Czy to się sprawdziło w życiu?
– Myślę, że tak.
Powiedział pan, że gra dla publiczności, ale też dla siebie.
– W tym sensie dla siebie, że bardzo fascynuje mnie praca w teatrze. Lubię sobie podłubać, pokombinować podczas przygotowania danej roli. To mi sprawia przyjemność
Podłubać?
– Podłubać w tekście, trochę w sobie.
I potem powstają takie role, które są nagradzane. Czy były w pana karierze takie role, które wymagały takiego właśnie wymagały zaglądania w głąb siebie, takiego dokopywania się?
– W pewnym sensie tak. „Sprzedawcy gumek” na przykład – nie jest to łatwe przedstawienie. Zarówno pod względem muzycznym, jak i tekstowym.
Pojawia się muzyka.
– Tak. Muzyka jest dość specyficznym tworem w tej sztuce. I na tym właśnie polega trudność, ale myślę, że wspólnie z reżyserem, moimi wspaniałymi kolegami – Agatą Hutyrą, Tośkiem Rotem, stworzyliśmy bardzo sympatyczny spektakl.
Nie byłaby nagrodzona żadna z ról, gdyby spektakl nie był całością.
– Kolegom również ponownie bardzo gorąco dziękuję za partnerstwo i cudowną atmosferę w pracy i podczas spektakli.
Mówił o tym reżyser, Andrzej Bartnikowski. Wspominał tę szczególną atmosferę, która panuje wśród aktorów w częstochowskim teatrze. W pana życiu w pewnej chwili pojawiła się szkoła teatralna, pojawił się teatr. Była Warszawa. A skąd się w tym wszystkim wzięła Częstochowa?
– Przyznam się szczerze, że miałem propozycje do Warszawy od mojego rektora Tadeusza Łomnickiego, z której nie skorzystałem. To były takie czasy, że każdy z młodych aktorów chciał się uczyć tego zawodu, jak najwięcej grać, pracować. Wiadomo, że w dużych ośrodkach typu Warszawa, Kraków, Wrocław na początku drogi aktorskiej nie ma takich możliwości. Wtedy postanowiłem zaangażować się do pani Izabeli Cywińskiej, do Poznania. Tam miałem szansę zagrać parę ról i uczyć się.
O to chodzi w tym zawodzie.
– Tadeusz Łomnicki bardzo to pochwalił. Mówił, gdyby wszyscy chcieli zostać w Warszawie, to nie dałoby się funkcjonować.
Ale myślę, że to, że złożył taką propozycję, też jest ważne.
– Bardzo ważne. Byłem z tego dumny, ale to było tak, że zaprosiłem na któryś z moich dyplomów panią Cywińską. I byliśmy już, że tak powiem, po słowie i nie wypadało mi się też wycofać z tej propozycji. Są momenty, kiedy człowiek nieraz żałuje i czasem wstydzi się tego, że swojemu kochanemu rektorowi odmówił propozycji angażu. Jednak to były zupełnie inne czasy, byli­śmy bardzo młodzi. Miałem 23 lata, kiedy kończyłem szkołę teatralną. Człowiek nie myślał wtedy o tym, co będzie, chciał tylko grać, grać jak najwięcej. I to było dla nas, dla mnie przynajmniej, bardzo ważne.
A później?
– Później zmieniałem teatry. Byłem i w teatrze w Rzeszowie, później dwukrotnie w Opolu. Do Częstochowy trafiłem zupełnie przypadkowo. Wtedy organizował zespół częstochowski ówczesny dyrektor naszego teatru Bogdan Michalik. Zaproponował angaż 13 osobom. A że była cudowna atmosfera to się zgodziłem. Były też różne względy rodzinne. Miałem rodzinę, chorych rodziców. Pochodzę z Będzina, więc z Częstochowy do Będzina i Katowic było blisko. To był też taki okres, że musiałem dojeżdżać, opiekować się nimi. Było mi na rękę dojeżdżać bardziej z Częstochowy niż z Poznania.
Życie składa się z ciągłych wyborów. Są jakieś takie w życiu, których pan żałuje?
– Nie.
A jeżeli pojawiały się przypadki, to czy okazywały się czymś nieprzypadkowym i dobrym?
– Myślę, że tak. Czymś czasami wręcz wspaniałym i nieoczekiwanym. Ja naprawdę niczego nie żałuję. Gdybym miał drugi raz wybierać, to prawdopodobnie wybrałbym również ten zawód.
Czy są jeszcze jakieś Pana niezrealizowane aktorskie marzenia?
– Ho ho (śmiech). Dużo.
Cała lista?
– Aż tak to nie. Uwielbiam role charakterystyczne. Bardzo mnie to podnieca i wciąga. Nie ukrywam, że chciałbym kiedyś zagrać Ryszarda III albo Makbeta, albo może Króla Leara. Ale jeszcze jestem na to za młody.
Przyjdzie na to czas.
– Może przyjdzie, może nie. To nie jest ważne. Każdy aktor ma marzenia.
Zagrać kogoś albo u kogoś.
– Ja na tyle kocham ten zawód, że szczęśliwy jestem z każdej roli, z każdego zadania jakie mi przydzielą.
Mówił Pan, że publiczność jest ważna. Czy to jest ważne dla jakiej publiczności pan gra?
– Taką najbardziej uczciwą publicznością są dzieci. Ich nie da się okłamać. Sam od 17 lat prowadzę teatr dla dzieci i doskonale wiem, jak to jest. Jest to ciężka praca, ale sprawia mi wiele przyjemności i radości.
Nie ma w oklaskach żadnego fałszu.
– Nie ma.
Jak najmniej tego fałszu życzę, nie tylko w życiu zawodowym. Raz jeszcze gratuluję i dziękuję za rozmowę.
– Dziękuję.

Skip to content