Motoryzacyjnych wspomnień czar

fghghfhfgh

Jedni z wypiekami na twarzy, inni z łezką w oku, ale były też zazdrosne spojrzenia. Kolekcję motocykli i motorowerów z lat powojennych, którą latami gromadził Jan Ferenc, można oglądać w Borownie w gminie Mykanów w otwartym właśnie muzeum. Pierwsi zwiedzający pojawili się w minioną niedzielę podczas inauguracji „Stajni polskich jednośladów w okresu PRL-u”.

WSK-i, SHL-ki, WFM-ki, Komary, Osy i inne cuda polskiej techniki to świat, który w Borownie stworzył Jan Ferenc – motocyklista i pasjonat dawnej motoryzacji. Widok kilkudziesięciu niespotykanych na co dzień motocykli zapiera dech w piersiach. Po przekroczeniu progu hali wystawienniczej uderza charakterystyczny zapach smaru, oleju i benzyny. Podobny do tego, jaki czuć w warsztacie samochodowym. A jednak ktoś, kto miał do czynienia z dawną myślą techniczną, uśmiechając się szeroko, w okamgnieniu przypisze go dwusuwowej machinie. Ta woń przywraca wspomnienia, przenosi w lata młodości. Przed oczyma staje obraz umazanych po łokcie rąk (tylko pasta BHP jakoś sobie z tym radziła), krwawiącego palca (klucz się ześlizgnął) i rodziców, którzy – kipiąc ze złości – na widok zakupionej za kieszonkowe WSK-i mówili: „Chyba ci odbiło”.

Ten pierwszy motocykl przyniosłem do domu w plastikowych skrzynkach, rozłożony na części pierwsze. Bez zgody rodziców – noc była moim sprzymierzeńcem. Rano nie wyrzucili tej kupy złomu tylko dlatego, że nie wierzyli, że coś tak bliżej nieokreślonego może być kiedyś sprawną maszyną. Mylili się. Kopciło niemiłosiernie, śmierdziało wszelkimi możliwymi płynami eksploatacyjnymi. Przy okazji ja i pół domu. Było w wieku ojca, ale jeździło. Wspaniałe chwile. Dziś wróciły, kiedy Jan Ferenc postanowił pokazać mi swoją kolekcję motocykli. Przez lata upychana w przydomowym garażu, teraz doczekała się miejsca, które pozwala w pełni ukazać potencjał myśli technicznej rodem z PRL-u. Muzeum w Borownie mieści się w dawnym magazynie miejscowej spółdzielni rolniczej. Gdyby nie pomysł na jego zagospodarowanie, kto wie, czy budynek dotrwałby do dnia dzisiejszego. W minioną niedzielę, z niemałą pompą, Jan Ferenc otworzył tam swoje muzeum. Mówi o nim „moje spełnione marzenie”.

– Dlaczego właśnie polskie powojenne?- pytam o jego pasję. – Zaczęło się w 1969 roku, kiedy rodzice kupili mi WSK-ę. To był mój pierwszy motocykl. Zakupiony w Częstochowie przy ul. Garibaldiego. Służył mi wiernie, a mam go do dziś i zajmuje w kolekcji poczesne miejsce – odpowiada pan Janek. Ale prawdziwa iskra pasji przeskoczyła podczas oglądania wystawy pojazdów przy Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego, którą nasz bohater odwiedził w 1990 roku. Początkowo jego prywatne muzeum miało obejmować wyłącznie WSK-i. Z czasem pojawił się jednak apetyt na inne dwukołowe rezultaty inżynierskiej fantazji „Made in PRL”. Dziś zbiór Jana Ferenca jest prawie w 100 proc. odzwierciedleniem tego, co w branży motocyklowej działo się przez 40 lat Polski Ludowej. Pierwsze motocykle, które pojawiły się w garażu Ferenców, były maszynami „zajeżdżonymi” przez syna. – Wymagały natychmiastowej reanimacji – wspomina pan Jan. Na szczęście z kolejnym sprzętem junior obchodził się z należytą troską i odpowiednią dbałością. A dziś służy radą i konkretną pomocą w prowadzeniu kolekcji.

Czas obejrzeć kolekcję. Na pierwszy ogień idzie oczywiście wspomniany, pierwszy motocykl Jana Ferenca. – Mówię na nią „model kawalerski”. Oznaczenie fabryczne M06 B1. Pochodzi z 1968 roku – mówi właściciel. Ten model był najliczniej produkowanym motocyklem w Polsce, ale, jak na ironię, do dziś zachowało się bardzo niewiele egzemplarzy. „Kawalerka” ma na liczniku 65 tys. km, a w latach swojej młodości pokonywała nawet 350 km dziennie i nigdy nie zawiodła swojego właściciela.

Z kilkudziesięciu motocykli, które stoją w długim na 20 metrów pomieszczeniu, wybieram tylko niektóre, prosząc pana Janka, żeby mi o nich opowiedział. Uwagę zwraca model WSK-i 175 o smukłej sylwetce i niespotykanych przeze mnie do tej pory zegarach. To model Sport. Produkowany był w latach 70-tych w bardzo krótkich seriach. W sumie fabryka wypuściła na rynek ok. 6 tys. egzemplarzy. Można się tylko domyślać, ile zostało ich do dnia dzisiejszego, skoro wśród kolekcjonerów jest traktowana jak „biały kruk”. Od produkowanych na masową skalę sto siedemdziesiątek piątek odróżniały ją podniesiony wydech i szeroka kierownica. Prawdziwą perełką jest jednak inna WSK-a 175 będąca na wyposażeniu kolekcji – tzw. Perkoz. Posiada podwójną ramę rurową, do której inżynierowie planowali zamontować silnik o większej pojemności. Z planów (jak to w tamtych czasach bywało) wyszły nici i silnik pozostał ten sam. Jednak fabryka zdecydowała się wyprodukować jedynie 195 sztuk. Prawdopodobnie do dziś w Polsce pozostało ich raptem kilka.

Ciekawym przykładem turystyczno-sportowej koncepcji motocykla jest WSK Dudek. Dla miłośników spokojnej jazdy była na ówczesne czasy tym, czym jest dla nich dzisiaj klasyczny chopper. Wysoka kierownica i podwójne, rozkładane siodło również i dzisiaj zadowoliłoby motomaniaków lubiących wygodnie powozić tylną część ciała. Rozglądam się po pomieszczeniu. Pod ścianą terenowa wersja WSK-i, obok wspaniale zachowana SHL-ka, koło drzwi Junak jak „spod igły” i wiele innych motoryzacyjnych rarytasów. Niektóre motocykle pan Janek przy mnie uruchamia i szybko zaznacza, że wszystkie, które posiada, są „na chodzie”. „Skąd on do tego wszystkiego bierze części?”- rodzi się w głowie natrętne pytanie. Zanim zdążę przekuć myśl w słowo, opowiada o tym, jak musi się czasem nakombinować, by znaleźć brakujące podzespoły. W ich poszukiwaniu przemierza całą Polskę, jest na każdym ważniejszym bazarze w kraju, czyta chyba wszystkie możliwe gazety poświęcone motoryzacji i tam szuka ogłoszeń. A przede wszystkim ma mnóstwo kontaktów z ludźmi, którzy tak jak on zapałali miłością do PRL-owskich dwusuwów. Często wymieniają się częściami, dzięki czemu ich kolekcje jaśnieją pełnym blaskiem.

Kiedy kilka lat temu pytałem Jana Ferenca o wymarzony motocykl, którego jeszcze nie ma, ale chciałby postawić w swojej kolekcji, odpowiadał, że o takim nie marzy. Po prostu kiedy nadarza się okazja, to je kupuje. Miał inne marzenie. Chciał, żeby jego kolekcja mogła być podziwiana w przestronnym miejscu, a on żeby miał okazję o swoich eksponatach poopowiadać. Dziś pan Jan jest przykładem tego, że marzenia się spełniają. Nie za sprawą czarodziejskiej różdżki, ale dzięki wytrwałości i konsekwencji. Jedno się nie tylko zmieniło. W ciasnym garażu czy olbrzymiej hali motocykle Jana Ferenca przywołują wspaniałe wspomnienia – kilometry przejechanych tras z wiatrem we włosach i komarem w zębie.

Gracjan Respondek

Skip to content