„Góry znają sekrety, których musimy się nauczyć” – III Pielgrzymka Ludzi Gór

W sobotę, 18 listopada odbyła się III Pielgrzymka Ludzi Gór pod hasłem „O wierze, która przenosi góry” mająca na celu zjednoczenie miłośników gór oraz ich rodzin za pomocą wspólnej modlitwy oraz świadectw wiary przed Obrazem Matki Bożej Jasnogórskiej. Polecali też tych, którzy zginęli na szlakach, a zwłaszcza ratowników śpieszących innym z pomocą.  

Pielgrzymka Ludzi Gór jednoczy również alpinistów, taterników, ratowników górskich. O idei powstania pielgrzymki mówi o. Krzysztof Węglik, przeor Klasztoru Paulinów w Warszawie:

– Pielgrzymka zaczęła się, można powiedzieć, podczas jednego ze spotkań w gronie klubowiczów Klubu Wysokogórskiego Warszawa. W 2020 roku powstała taka idea, żeby tutaj przyjechać na Jasną Górę, aby nie tylko stołeczni wspinacze czy sympatycy się jednoczyli ale żeby miało to zasięg ogólnopolski. Przyjeżdżamy do szczególnego miejsca po to, żeby przede wszystkim Panu Bogu podziękować za piękny dar stworzenia, jakim są góry, ale i za to, co ze sobą niosą, czego nas uczą, bo rzeczywiście uczą i myślę, że ta nauka płynie, że ten dar stworzenia, który mamy, jest nam po to dany i zadany, abyśmy odkrywali Bożą dobroć. Oczywiście modlimy się też o błogosławieństwo dla tych wszystkich, którzy w górach działają, wspinają się, ratują, a także za tych, którzy już odeszli, którzy tworzyli polską historię alpinizmu, himalaizmu czy taternictwa.

Środowisko górskie to nie tylko ci, którzy uprawiają wspinaczkę sportowo czy hobbistycznie, ale i ci, którzy służą w górach pomocą, a więc ratownicy TOPR, czy GOPR. Anna Pietraszek, taterniczka i alpinistka była po raz pierwszy na Pielgrzymce Ludzi Gór, wspomina jak dowiedziała się o inicjatywie:

– Pierwszy raz uczestniczę w Pielgrzymce Ludzi Gór. Bardzo się ucieszyłam, jak dowiedziałam się, że jest taka inicjatywa. Informację dostałam na corocznych Mszach, które w Warszawie ojciec Krzysztof odprawia za alpinistów, którzy zginęli albo za tych, których po prostu żegnamy. Okazało się, że nagle powstaje zalążek odbudowy środowiska. Taternicy, wśród których przebywałam od początku lat 70., to byli dla mnie wzorowi ludzie. Silni o pięknych pasjach, często z bardzo dobrym wyższym wykształceniem i z ogromnymi umiejętnościami.

Dla niektórych osób środowisko Taternickie może być specyficzne. Lecz również i tam panują pewne zasady i jest wyjątkowa atmosfera, o której opowiada Anna Pietraszek:

– Nie spotkałam się tam latami z jakimiś złymi wzorcami. Co idealnie zobrazuje przykład; Przyjechał sympatyczny kolega z Krakowa, wszedł na werandę do Morskiego Oka, gdzie siedziałam, wsłuchana w opowieści moich instruktorów i wyjął z plecaka butelkę wina i postawił na stole. I nagle wszyscy wstali i przenieśli się do innego stołu. Zupełnie nie zrozumiałam, o co chodzi. I pamiętam, że Andrzej Zawada powiedział, „Słuchaj, w górach się nie pije”. Prosta odpowiedź, tak? Nic więcej nie potrzebowałam. W górach się nie pije i nie przeklina. Usłyszałam kiedyś, że bardzo dzielny, wielki, młody wspinacz, strasznie bluzgał. Siedziałam bardzo skonfundowana, kiedy znowu kolega starszy podszedł i powiedział, „Mała, jedno zapamiętaj, jak ktoś używa wulgarnych słów, to znaczy, że jest słabym człowiekiem i ty się z takim nigdy nie wspinaj”. Wystarczyło mi do końca życia, na cały czas w pracy zawodowej w telewizji, jeżeli ktoś z ekipy używał wulgarnych słów, mówiłam „Wybieraj albo jedziesz ze mną na zdjęcia albo zmieniam operatora. I wszyscy to wiedzieli, że nie akceptuję wulgaryzmów, że jeśli coś tworzymy nie możemy być słabi.

Pietraszek podkreśla również ekspresję z jaką zapala do wiary o. Krzysztof Węglik:

-Ojciec Krzysztof ma w sobie taką świeżość, zapala do modlitwy, do tego żebyśmy razem byli dzięki wierze. I nie pyta, kto ma mocną czy słabą wiarę i czy umiemy odmawiać poszczególne modlitwy. Łączymy nas na nowo jako rodzinę Taternicką, siedzimy po Mszy św. przy jednym stole, wszyscy weseli, jak najlepsza rodzina. Każdy ma ogromną część życiorysu spędzoną w górach.
To wielka sprawa i myślę, że to będzie się rozwijało i, że będziemy chcieli być w takich okolicznościach. Nie nagrody, nie konkursy, nie kto jest lepszy czy gorszy. Łączą nas pasja do gór, umiłowanie ich oraz wiara.

Ryszard Kowalewski, Taternik, Alpinista wyrażający swoją pasję do gór także przy pomocy sztuki, opowiada o początkach ze wspinaczką:

– W czasie studiów na Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie nabawiłem się kontuzji lewej dłoni. Nie wiedziałem co ze sobą zrobić, byłem pełen energii, a tu nagle jak gdyby wykluczony z działalności sportowej. Wszedłem do pokoju swojego kolegi i zauważyłem, że na ścianie wisi lina, kask, haki i karabinki. Spytałem do czego mu to służy, on odpowiedział, że jest Taternikiem. Zaczął mi wtedy o górach barwnie odpowiadać. Pomyślałem, że to piękne zajęcie i że góry muszą być pięknym widokiem, a gór wcześniej nie widziałem. Pierwszy mój wyjazd był na Jurek Krakowsko-Częstochowską do Kroczyc. Tam już kolega zaczął pokazywać mi wspinaczkę na poważnie, czyli prowadził mnie po drogach trudnych, wówczas najtrudniejszych jakie były. Ja to wszystko pokonywałem swobodnie, nie miałem lęku przestrzeni, byłem sprawny, ale właśnie tam miałem pierwszą reprymendę od niego jako instruktora, ponieważ w momencie gdy on pokazywał mi na czym polega wspinanie się na drodze skrajnie trudnej, to ja w tym czasie stojąc i nudząc się wszedłem na tzw. małpią ściankę i pokonałem ją bez liny oczywiście. Nic nie mówił, patrzył tylko, a potem kiedy zeszliśmy dostałem męską uwagę, że zastanowiłem się, że rzeczywiście brakuje mi wyobraźni, ale tej takiej ważnej wyobraźni, aby przewidywać co się może stać, jakby oderwał się chwyt i bym spadł.

Kiedy rozpoczęła się pełna i bezwarunkowa miłość do gór oraz rozkwit pasji?

– Chyba mogę powiedzieć, że wpadłem jak śliwka w kompot, bo się zakochałem w górach właśnie w Tatrach. To taternictwo, ten sport wspinaczkowy w górach wyższych bardzo mi się spodobał. Wstąpiłem po dwóch sezonach do Klubu Wysokogórskiego Warszawa, gdzie wpadłem w towarzystwo znakomitości, jak Wanda Rutkiewicz, Janusz Kurczab, Zawada czy mnóstwo innych znanych. Zacząłem jeździć w góry, a ponieważ dobrze mi to szło, zacząłem być typowany przez komisję sportową. Pojechałem do Francji, w Dolomity włoskie, tam zrobiliśmy nową drogę. Dobrze mi się to wszystko układało, a oczywiście góry cały czas też malowałem, ale już nie tak intensywnie, bo zajmowały mnie właśnie te wyjazdy górskie. Potem trafiłem na wybrzeże, gdzie pracowałem cztery lata jako asystent kilku profesorów sztuk plastycznych i jednocześnie intensywnie wyjeżdżałem w góry i niestety musiałem coś wybrać. Albo kariera akademicka, albo góry. Wybrałem góry i nie żałuję, jakbym miał coś w życiu robić jeszcze raz, robiłbym tak samo. Może trochę więcej uwagi zwracałbym na to, że w górach może się przydarzyć coś, co jest nieodwracalne. I właśnie tak intensywnie jeździłem w te góry czterdzieści lat.

Kowalewski przytacza pewną historię z udziałem św. Jana Pawła II jako dowód opatrzności Bożej w swoim życiu:

– Mam za sobą dwa siedmiotysięczne szczyty w Karakorum, na które weszliśmy jako pierwsi ludzie w 80. roku. Flagę, którą uszyłem na wyprawę po powrocie z Karakorum postanowiłem wręczyć Papieżowi i stwierdziłem, że zrobię to osobiście. Zmieniłem trasę powrotu z Pakistanu, aby dotrzeć do Polski przez Rzym. Opatrzność, nade mną czuwał, dlatego że idąc ulicą, spotkałem dwie dziewczyny rozmawiające po polsku, przedstawiłem się i mówią do mnie , że mam szczęście bo jutro Papież przyjmuje Słowaków z całego świata. Powiedziały mi jak do niego dotrzeć i tak zrobiłem. Ubrany byłem jak Filip z Konopi w jeansach, krótkiej koszulce, z kieszonką, w której miałam złożoną flagę z opisem dla Ojca świętego. Kiedy znalazłem się w Castel Gandolfo, tłum przed pałacem, ja jakby niesiony, nie wiem czym. Ciągle mówię, że to opatrzność Boża, bo jakby się ludzie przede mną rozstępowali, wszedłem, nikt, żadna gwardia, nikt mnie nie zaczepiał na dziedzińcu. Po przyjęciu Słowaków, podszedłem, klęknąłem, ucałowałem pierścień papieski i powiedziałam „proszę Ojca świętego, Polak to się zawsze wkręci, wracam z Karakorum. Zostałem pobłogosławiony, tak jak i Słowacy, dostałem różaniec, a jego osobisty fotograf zrobił mi zdjęcie. Mam pamiątkę do dzisiaj.

Lata 80. były złotym czasem Himalaizmu w wykonaniu Polaków ponieważ to jako pierwsi podjęli nieosiągalne wcześniej wyzwanie zdobycia ośmiotysięcznych szczytów w porze zimowej.

EG

Skip to content