Najpiękniejszy rok na stulecie klubu: Podsumowanie 2021 – Raków Częstochowa

Jeżeli jeszcze klika lat temu powiedzielibyśmy przeciętnemu kibicowi Rakowa, że w jednym tylko roku jego ulubiony klub będzie świętował wicemistrzostwo Polski, Puchar Polski, a dodatkowo otrze się o fazę grupową europejskich pucharów, to zapewne ów kibic kazałby nam się popukać w głowę i czym prędzej oddalić. To wszystko jednak prawda, a dokładnie – rzeczywistość Rakowa Częstochowa w roku 2021. Jeżeli dodamy do tego, że czerwono-niebiescy świętowali też 100-lecie klubu, a jako wisienkę na torcie, lub też jak wolą niektórzy truskawkę, dołożymy, że w końcu wrócili do rozgrywania meczów na swoim stadionie, to otrzymujemy obraz wręcz idylliczny. Przyjrzyjmy się kończącemu się rokowi z perspektywy Rakowa bardziej szczegółowo.

Raków przełom 2020 i 2021 roku zimował spokojnie, będąc wiceliderem Ekstraklasy, w opinii czarnego konia rozgrywek. Przypomnijmy, że po sezonie spędzonym jako beniaminek, o czerwono-niebieskich mówiło się raczej w kontekście walki o środek tabeli, a nie o włączaniu się w walkę o mistrzostwo. Pierwsza część sezonu przyniosła jednak świetną dyspozycję Rakowa, który święta spędził „na pudle”. Pierwsze mecze roku 2021 miały od razu przynieść świetne widowisko i emocje, bo częstochowianie mierzyli się kolejno z Pogonią i Legią, czyli bezpośrednimi sąsiadami w tabeli. Raków niestety w obu tych spotkaniach uległ przeciwnikom, a na dodatek serię do trzech porażek przedłużył mecz z Lechią Gdańsk. Nastroje zostały nieco stonowane, a ciśnienie uleciało. Najwyraźniej tego było trzeba, gdyż jak się później okazało, porażka z Lechią była ostatnią(!), na którą podopieczni Marka Papszuna pozwolili sobie do końca sezonu. Czy pierwsze trzy mecze były wypadkiem przy pracy, czy to wspomniany szkoleniowiec potrząsnął swoimi piłkarzami, tego nie wiemy. Fakt jest jednak taki, że później Raków z meczu na mecz się nakręcał notując zwycięstwo za zwycięstwem (przeplatane remisami). Przewagą jaką częstochowianie wypracowali nad grupą pościgową za czołówką Ekstraklasy dawała jasno do zrozumienia, że już na 5-6 kolejek przed końcem tylko cud mógł odebrać czerwono-niebieskim przyszłosezonowy udział w europejskich pucharach. Nie ma co ukrywać w naszym mieście wśród kibiców panował nastrój euforyczny. Trudno się dziwić, bo to przecież 100-lecie klubu, a tu na horyzoncie pojawia się historyczny sukces. Ostatecznie Raków piorunująco rozegrał końcówkę sezonu wygrywając 7 z 8 ostatnich spotkań i na ostatniej prostej został wicemistrzem Polski! Ogromne osiągnięcie klubu, trenera i zawodników, ale to nie wszystko…

Raków świetnie prezentował się nie tylko w Ekstraklasie. Czerwono-niebiescy rządzili i dzielili również w Pucharze Polski, który ostatecznie zdobyli. Drabinka Pucharu wcale nie układała się dla częstochowian szczególnie kolorowo. Już od wczesnych rund Raków musiał mierzyć się ze stosunkowo mocnymi rywalami. I tak po drodze do triumfu i podniesienia trofeum w Lublinie Raków musiał poradzić sobie m.in. z Lechem Poznań, Cracovią (obrońca tytułu) czy Górnikiem Zabrze. W finale Raków pokonał Arkę Gdynia… cóż to był za mecz! Arka prowadziła do 81 minuty, by ostatecznie, jeszcze w regulaminowym czasie gry, przegrać 1:2. Później było pierwsze w historii Rakowa podniesienie pucharu tej rangi. Zwycięstwo w tym turnieju zapewnia też udział w przyszłosezonowej Lidze Konferencji, a żeby tego było mało, to na klubowe konto trafiło też okrągłe 5 milionów zł. Coś pięknego, sen trwał, a radości nie było końca. Jeszcze przez długie tygodnie można było sobie robić zdjęcia z Pucharem, a euforia nie opadała. W Częstochowie Raków zamienił smutny czas pandemii na istny karnawał. Łyżką dziegciu w beczce miodu było to, że w naszym mieście ciągle nie było stadionu, ale nastroje poprawiało to, że w końcu się budował, a większość meczów ligowych i tak była rozgrywana przy pustych lub ograniczonych procentowo trybunach.

Po tak wybitnym sezonie przyszedł czas na zejście na ziemię i przygotowania do kolejnego, by nie był to tylko jednorazowy wyskok. Wielu piłkarzy zwróciło na siebie uwagę klubów z poważniejszych lig, a przed działaczami stanęło zadanie jak zarobić, ale nie kosztem jakości składu. Z perspektywy można stwierdzić, że to się raczej udało. Oczywiście od dłuższego czasu wiadomo było, że z klubu odchodzi chyba największy talent i najbardziej perspektywiczny zawodnik, czyli Kami Piątkowski. Oczywiście szkoda było reprezentanta Polski, ale banknotów do ocierania łez było pod dostatkiem. RB Salzburg zapłacił bowiem za młodego obrońcę 5 mln euro, co dla takiego klubu jak Raków jest niebagatelną kwotą. Kolejnym istotnym, sprzedanym zawodnikiem był David Tijanic, który co prawda też odgrywał ważną rolę przez swój pobyt w Rakowie, ale na jego pozycji w obliczu świetnej dyspozycji Iviego Lopeza i Marcina Cebuli po prostu zrobił się tłok. Z racji wieku Słoweńca za niego pewnie można było dostać największe pieniądze i m.in. przez to odszedł do tureckiego Göztepe. W tym przypadku dokładna kwota nie padła, ale w kuluarach mówi się, że tydzień po podpisaniu umowy klubowa księgowa chodziła wyjątkowo uśmiechnięta. Kontaktu nie przedłużył za to Petr Schwarz, który szybko dogadał się ze Śląskiem Wrocław. A co ze wzmocnieniami? Wiadomo było, że najważniejsza luka pojawi się na pozycji bramkarza, gdyż po udanym sezonie po wypożyczeniu musiał wrócić Dominik Holec, a perspektywy na jego definitywne pozyskanie były raczej marne. Plotek było kilka, ale zdecydowanie najciekawszą wydawała się ta o zainteresowaniu Rakowa dosyć młodym bośniackim talentem Vladanem Kovacevicem. Golkiper swoimi występami zwrócił uwagę wielu scoutów, bo w kolejce po niego ustawiły się też takie marki jak niemieckie Schalke. Czapki z głów dla działaczy Rakowa, bo ostatecznie Kovacevic trafił do Częstochowy, a jak pokazała przyszłość szybko spłacił się z nawiązką. Oprócz Bośniaka najgłośniejszym nazwiskiem, które dołączyło do Rakowa wydaje się być Valeriane Gvilia, który swoją jakość na polskich boiskach udowodnił w barwach Górnika Zabrze i Legii. Warto też wspomnieć o tzw. zastępie portugalskim, z którym również wielu wiązało spore nadzieje – w jego skład wchodzili: Fábio Sturgeon, Pedro Vieira, Miguel Luís i Alexandre Guedes, z czego ten ostatni już rozwiązał kontrakt z Rakowem. Tak naprawdę żaden z nich nie odgrywa istotnej roli, choć trzeba przyznać, że np. Vieira czy Luís są stosunkowo młodzi i jeszcze mogą zaistnieć. Obowiązek sprawozdawczy każe jeszcze wspomnieć o Milanie Rundicu, Dominiku Wydrze, Zarko Udovicicu i młodziutkim Australijczyku Jordanie Courtney-Perkinsie. Co tu dużo mówić, na papierze ekipa wydawała się nie gorsza, niż ta z poprzedniego sezonu, więc mogliśmy z optymizmem patrzeć w przyszłość.

Raków dzięki sukcesom zapewnił sobie awans do eliminacji Ligi Konferencji UEFA. Europejskie puchary w Częstochowie… koniec świata! Niestety jednak, to zdanie nie jest do końca prawdziwe, bardziej pasowałoby – częstochowska drużyna w europejskich pucharach. Niestety stadion nie był gotowy, a nawet jeśliby był, to nie wiadomo czy spełniłby wymogi UEFA. Tak czy inaczej, Raków zdecydował się rozgrywać swoje „domowe” pucharowe mecze w Białymstoku. Trzeba przyznać, że częstochowianie nie zawiedli i mimo odległości w każdym meczu w sporej liczbie kibicowali czerwono-niebieskim. W drugiej rundzie eliminacji, bo od niej rozpoczynał Raków, częstochowianie zmierzyli się z Sūduvą Mariampol. Będąc szczerym, nie jest to piłkarski potentat i litewska drużyna wydawała się w zasięgu naszych kopaczy. Dwumecz przyniósł jednak sporo emocji i po dwóch bezbramkowych remisach dopiero w rzutach karnych lepsi okazali się częstochowianie. Zwycięzców się jednak nie sądzi, a darowanemu koniowi w zęby nie zagląda, więc mówiąc wprost, zapanowała radość, że Raków zagra w trzeciej rundzie. Tam na czerwono-niebieskich czekała już prawdziwa, solidna piłkarska marka – Rubin Kazań. Tu już nie ma co polemizować, Rosjanie byli zdecydowanymi faworytami tego pojedynku. Pierwszy mecz rozegrany w Białymstoku pokazał jednak, że czerwono-niebiescy położyć się na boisku i czekać na wyrok nie mają zamiaru. Po bardzo intensywnym meczu Raków zaliczył kolejny na europejskim poziomie bezbramkowy remis. Wyjazdowy mecz i można powiedzieć, że powtórka z rozrywki. Znów intensywny, fizyczny futbol, a po 90 minutach na tablicy wyników bez goli. Tym razem jednak już w dogrywce nasi gracze przechylili szalę zwycięstwa. Vladislavs Gutkovskis wpakował piłkę do siatki, a średnie tętno w Częstochowie wynosiło grubo ponad 120 u/min. Wynik nie zmienił się już do ostatniego gwizdka i stało się… Raków pokonał Rubin Kazań meldując się w ostatniej rundzie eliminacji Ligi Konferencji. Lokalni rzeźbiarze zaczęli robić pierwsze szkice Marka Papszuna na wypadek potrzeby szybkiej budowy dużej ilości pomników. Czwarta runda przyniosła przeciwnika jeszcze bardziej renomowanego niż Rubin, a mianowicie KAA Gent. Tu już nawet najwięksi optymiści musieli przyznać, że w potencjałach i możliwościach między oboma klubami jest przepaść. Tak czy inaczej piłkarze Rakowa nie za bardzo się tym przejęli, bo w pierwszym meczu ku niezadowoleniu Belgów i pomimo ich ogromnego naporu Vladan Kovačević postanowił, że on wyciągać piłki z bramki nie planuje, a Raków rozegrał swój piąty z rzędu mecz bez straty gola w europejskich pucharach. Co więcej udało się jednego gola strzelić i tym samym przed rewanżem to czerwono-niebiescy byli w lepszym położeniu. W drugim spotkaniu już jednak cudu nie było KAA Gent był wyraźnie lepszy i pewnie wygrał 3:0. Raków pożegnał się z pucharami, jednak w stylu godnym i z twarzą. Opinia publiczna jednogłośnie chyliła czoła przed piłkarzami z Częstochowy zauważając, że w końcu za jakąś polską ekipę nie trzeba się wstydzić. A jak tam naszym piłkarzom szło w lidze?

Cóż, chyba najbardziej odpowiednim słowem będzie „nieźle”. Co prawda początek może i był trochę niemrawy, ale nie zapomnijmy, że piłkarze łączyli grę na wielu frontach, a Marek Papszun musiał tasować piłkarzami tak, by kondycyjnie taką intensywność wytrzymać. Zdarzyły się co prawda wpadki tj. z Jagiellonią czy Górnikiem, ale koniec końców im dalej w sezon tym gra była lepsza. Ostatecznie Raków wskoczył nawet na podium i zimuje na komfortowej trzeciej pozycji. Wokół tego miejsca jest trochę ścisku, bo na karku czuć oddech Radomiaka i Lechii, z drugiej jednak strony do Pogoni częstochowianie tracą zaledwie 2 oczka, natomiast do liderującego Lecha 6. Taka postawa i pozycja wyjściowa przed wiosną pozwala mieć nadzieje, że Raków znów włączy się w walkę o europejskie puchary, a może nawet w rywalizację o mistrzostwo.

Podsumowując rok 2021 był dla Rakowa – wspaniały, historyczny, cudowny, wyśmienity, genialny… i pewnie można by jeszcze takich przymiotników trochę trafnych znaleźć. Świetna praca została wykonana przez trenera Marka Papszuna, który swoimi sukcesami i charakterem wyrobił sobie już markę jednego z najlepszych polskich trenerów, a jego nazwisko najczęściej wymieniane jest jako główne życzenie Legii. Co odważniejsi mówią też o Papszunie w kontekście reprezentacji Polski, a to już coś znaczy. Ogrom dobrej roboty wykonali też działacze właścicielem Michałem Świerczewskim i z prezesem Wojciechem Cyganem na czele. Pozostaje życzyć Rakowowi, jego kibicom i wszystkim osobom z nim związanym, żeby rok 2021 nie był tylko pojedynczym ewenementem, a taka postawa i wyniki stały się pod Jasną Górą normalnością.

Skip to content